Sunday, September 24, 2006

Lidia's and Rafał's Birthday Party

Impreza udana, aczkolwiek niektórzy byli zmęczeni po czwartkowej boozy night w Inferno.
Urodziny obchodził Rafał z Łodzi i Lidia z Barcelony. Było duzo osób, także nieznanych nam - prawdopodobnie byli to Holendrzy z okolicznych akademików (było to na osiedlu Hogewelt).

Poniżej kilka zdjęć:



Ja i Vodka Legend Lewinski (Czyli Wojtek Jerzy Nowiński :-) )



Solenizant Rafał i ja



Obrzydliwy Fabio który duszkiem wypił całą butelkę Campari...


... a potem zlizywał rozlane na stole bilardowym piwo.

Mój roommate - Talal, z Manchesteru.


Troche swiniowaty Amerykanin, z Maine. Jego koszulka zawsze jest czyms polana. Chyba trzeba będzie mu kupić sliniak ;)

Lidia :)
Charlie's Angels

Tuesday, September 19, 2006

Tuesday - oby do piatku

Impreza byla przednia. Duzo ludzi, pogoda ladna, wiec wiekszosc czasu spedzilismy przed pub'em. Barman (Irlandczyk) wcale nie chcial pieniedzy za piwo, a wrecz co chwile napelnial moja szklanke (az musialam ludziom dawac, bo chyba bym pekla). Pozniej wrzucil moj pek kluczy do zlewu wypelnionego woda... barmanka dala mi kufel z woda, wiec Moj Barman troszke byl mokry :) ALe wcale sie nie gniewal, na "I'm sorry" zareagowal nalaniem piwa do szklanki ;]

W drodze powrotnej Mariona przystala na moja propozycje zjedzenia czegos (w koncu tradycji musi stac sie zadosc), no i tak sie stlao ze w domu bylismy o 3. Ale bez problemu wstalam o 8:30 ;]
Byla wczoraj mocna grupa (w liczbie 5) Aussies - chyba wspominalam o Jack i Catherine, kolezankach Antonii, ktore od 5 miesiecy podrozuja (?). Jutro niestety wybieraja sie w dalsza podroz, do Hiszpanii i pozniej do Maroko. Po tym jedna z nich wraca do Australii, druga jedzie na 4 miesiace do Ameryki Poludniowej. Na pytanie skad mialy pieniadze, zaczely sie smiac i powiedzialy, ze po powrocie beda mialy duzo pracy, bo musza splacic duzo dlugow :) Ale sa niesamowite i opowiedzialy duzo ciekawostek z przeroznych zakatkow :)
Od lewej: Jack, Katherine, Antonia (Augustus;])

Ach - nasz Holender nie przyszedl, napisal mi o 20. smsa, ze musi pracowac : No i dobrze, imprezowy poniedzialek jest tylko dla Socratesow.

Dzisiejszy wyklad (najtrudniejszy jaki tu mam - Society and Space) byl bardzo zabawny. Ania (z mojego uniwersytetu ) prowadzila z Holenderka (Aniek) dyskusje, 30 - minutowa. Troche bylo smiechu, bo troche mowilysmy do siebie po polsku (z wrazenia ze mowie na glos po angielsku zapomnialam najprostsze slowo). W grudniu jedziemy na 4 dni do Berlina, przygotowac prace zaliczeniowa "photo essay", dzisiaj Barbara Hooper zapowiedziala, ze bedzie walczyc o dofinansowanie od uczelni, wiec chyba nie zbankrutujemy :)

Rafa dzisiaj wraca. Znowu beda grube czarne wlosy pod prysznicem.

Monday, September 18, 2006

Czytanka

W zasadzie albo spie, albo imprezuje, albo czytam.
Dziesiatki, setki stron.. ;]

Ale nie narzekam !

Wszystko wrocilo dzisiaj do 'normy'(holenderskiej oczywiscie). Od rana leje jak z cebra. Podarlo mi sie moje wdzianko przeciwdeszczowe, ale juz w czwartek przyjdzie od rodzicow paczka: laptop i moje przeciwdeszczowe spodnie i kurtka !!! Nie moge sie doczekac [oczywiscie bardziej tego pierwszego, niz drugiego :) ]

Piatkowa impreza podobno byla fajna - ja nie poszlam. Bylam zmeczona po czwartkowej imprezie "Black&white". No i w sobote odwiedzilismy "Boogie Wonderland"- gdzie poznalam Holendra (w zasadzie uznal, ze tez jest troche Polakiem, bo jego babcia jest z Polski), ktory w zasadzie byl nie tylko dla mnie, ale i dla Mariony i Steffi jak kochany tatus (nie tyle wiekowo, bo lat mial 22, co swoim zachowaniem) - co chwile kontrolowal, czy mamy pelne szklanki i czy dziewczeta maja co palic - jesli nie, od razu spieszyl z oferta. Ba! nawet nie pytal - wreczal brakujacy w naszych raczkach element.
Wczoraj malo nie spadlysmy z krzesel, kiedy to delektujac sie leniwym wieczorem na naszej Wiosce, zaproponowal (sms-em) spotkanie: czy nie chcialabym ktoregos wieczoru wyjsc gdzies z grupa i z nim :

Postanowilysmy sprawdzic, czy postawa ojca Wirgiliusza mu sie spodobala i zaprosilysmy go dzisiaj do O'shea's. Bardzo sie ucieszyl, aczkolwiek z gory zapowiedzial, ze bedzie sam. Egoista ;]

Mariona wzywa na obiad. Dzieki Bogu - wreszcie ktos wyrwal mnie po tylu godzinach siedzenia z pracowni komputerowej. Ile mozna czytac.

Thursday, September 14, 2006

:|

Dzis wspolnie z paroma osobami uzalismy, ze przeczytamy tu wiecej ksiazek i artykulow niz przeczytaismy dotychczas, przez cale swoje zycie.
Ale jak tu czytac jak wciaz jest tyle wazniejszych rzeczy do robienia?
Dzis mentordinner (co prawda nie mojej grupy, ale z ta grupa - nr 9, akurat bardziej sie trzymam :)), pozniej Black&white party... Jutro urodziny Szwedki - Pega ma na imie. Dobrze, ze na razie nikt nic nie wymyslil na sobote, bo w niedziele przyjezdza "the most gorgous man in the whole cosmos"", czyli hiszpanski chlopak mentorki grupy 9, Renee i jest wielka impreza ;]

Nasz wspollokator, Rafa (Hiszpan) wyjechal dzisiaj rano do Madrytu, zaliczyc jakis egzamin. Jest plus i minus tego, ze jest on z Hiszpanii.
Plus to taki, ze prawie nigdy go nie ma w domu, bo Hiszpanie caly czas zbieraja sie w wielka grupe i razem cos robia - a to grilla, a to BBQ, a to po prostu siedza i krzycza (a w tym sa chyba najlepsi), albo siedza i pija. Poki jest cieplo, robia to na dworzu.
Ale minusow jest za to o wiele wiecej.
1. Rafa wynosi szklanki i inne naczynia. Nie przynosi ich z powrotem.
2. Nie zmywa po sobie naczyn, jesli juz je przynosi, badz uzywa na miejscu.
3. Za kazdym razem jak bierze prysznic, zostawia po sobie wszedzie ohydne, czarne, grube wlochy!!! Veronika uznala, ze zeby spokojnie brac prysznic, po prostu zdejmuje odpowiednio wczesnie okulary i nei patrzy pod nogi. No ale ja jakos nie moge.

A w ogole to mamy ogromne pajaki nad drzwiami wejsciowymi. Tkaja sobie sieci masowo. Przyjdzie zima to im sie odechce :)

Dzisiaj na kolacje robie z Mariona hiszpanski trunek o nazwie Sangria. Bardzo dobry !

P.S. Wczoraj miedzy godzina 16:30 a 21. jakis bezczelny studentas ukradl mi gume od bagaznika od mojego roweru (taka przytrzymujaca to co sie na bagazniku wozi). Dodam ze rower stal w takim jakby garazu dla rowerow, u nas na wsi. W glowie mi sie to nie miesci, rozumiem ukrasc komus obcemu (o ile to w ogole mozna rozumiec), ale sami sobie nawzajem mamy krasc? :/

Dołączam kilka fotek:
SANGRIA

Przygotownia Wojtka do smażenia placków ziemniaczanych


Mentordinner grupy 9., na dworzu - ładna pogoda była :)

Po obiedzie impreza raptem przeniosła się do mojego mieszkania... Ale nie było źle ;)

(od lewej: Jean, Renee, Jennifer, Mariona, Antonia)


MORE SANGRIA (to już na Black&White)

Solenizantki: Gislein i Gerlaine(albo jakos tak podobnie) z Aruby


Bluzka.. w innym miejscu stanik leżał.. impreza znaczy się udana :P


No własnie o tym mówiłam :)

Wednesday, September 13, 2006

Znow piekny dzien !

No oprocz teg,o ze w ostatniej chwili zdecydowalam sie pojechac na poranny wyklad, zeby ocenic czy jest interesujacy... Opuscilam Lent i w 20 minut dojechalam do Campusu. Rekord chyba. Wpadlam do sali i przez 15 minut lapalam oddech. Musze popracowac nad kondycja. W piatek wybieramy sie na basen.

Jak tu milo jest byc studentem. Pomijajac te dziesiatki kartek jakie trzeba przeczytac dziennie, to zycie towarzyskie i mozliwosci jakie sa ku temu stwarzane sa niesamowite. Ponad to udogodnienia zwiazane z wszelkimi instytucjami - latwo jest wypozyczyc ksiazki, odbic cos na ksero, wydrukowac. Wszedzie student ma dobry dostep do wszystkiego co potrzebuje.
To - plus zupelnie inny system nauczania kladacy nacisk na myslenie i kreatywnosc sprawia, ze my - studenci z Polski mamy problemy z wpasowaniem sie w to wszystko.
No i oczywiscie w glebi duszy troche boli, ze nasi rowiesnicy maja to wszystko przez 5 lat, a nie 5 miesiecy - jak my. Wiec ciesze sie jak na razie, ze moge chociaz posmakowac studenckiego zycia tutaj.


Odpadlo mi dzisiaj swiatlo od roweru.

Tuesday, September 12, 2006

Trudne ciezkiej pracy poczatki ;]


Kto by pomyslal, ze wczoraj minelo juz 5 lat od ataku na WTC. Przeciez to bylo tak niedawno - pomyslalam wczoraj, jak w radiu przypomnieli o zamachu, a zarazem tak dawno - bylam wtedy w 2 klasie liceum. Szybko ten czas leci.

Weekend uplynal milo - w sobote mielismy wielka impreze, aczkolwiek malo nas bylo. Najpierw kolega Bennet z Niemiec zaprosil nas do siebie i przygotowal drinki (wiec znowu moglam delektowac sie przepyszna Caiphirinia!!!), a pozniej na swoich rozhasanych rowerkach pognalismy do Boogie Wonderland'u na balety :) Jako ze godzina powrotu do domu swiadczy o jakosci imprezy, odnotuje tylko, ze Mariona i ja poszlysmy spac o 5:30, a na przyklad Bennet o 9. ;] (rano rzecz jasna).

NA ZDJĘCIU: Jean, ja, Mariona, Renee (u Benneta).

Na zdjeciu powyzej (dobra impreza?): Bennet, Mariona, Jean, Anna, Steffi, Dominique
Philipp i ja


ALe zaczal sie tydzien i trzeba chodzic na wyklady. Dzisiaj znowu pani z Los Angeles cos usilnie tlumaczyla, ale my niewiele zrozumielismy. Po pierwsze to po polsku pewnie by to do nas nie dotarlo, a co dopiero jak 1/5 slow sie nie rozumie. No ale sie nie poddajemy. Nawet jesli wydrukowalam wlasnie 60 stron jakiegos belkotu filozicznego, ktory musze przeczytac w dwa tygodnie (co, biorac pod uwage styl zycia Studenta Socratesa jest stosunkowo krotkim okresem, wydaje mi sie malo realne). No i bedziemy z Ludwikiem (kolega z Warszawy) prowadzic 30 minutowa dyskusje ;]

Kilka ostatnich dni zaskoczylo nas piekna pogoda - tak samo jest dzisiaj. Nie wierze, ze jestesmy w Holandii. 25 stopni ( a w sloncu pewnie wiecej), zadnej chmurki (co jest tu zjawiskiem rzadkim) i jest po prostu cudownie.
Pewnie jutro lunie.

Niedawno znalazlysmy z Mariona mala plaze nad rzeka Vaal, ktora plynie przez nasze piekne miasto Nijmegen. Troche wszyscy sie oburzyli, kiedy okazalo sie, ze wieksza i ladniejsza plaza jest dla krow (tak tak, maja tam swoje 'pastwisko - plazysko'), no ale w koncu one sa u siebie, a my to przyjezdni :)

NA ZDJECIU moj odjechany rower, most (jeden z dwoch) i rzeka Waal

Niecierpliwie czekam na kupno laptopa przez mojego ojca i przeslanie mi go, bo bez komputera trudno tu cokolwiek robic, a i w deszczowe dni niebardzo chce sie czlowiekowi jechac przez cale miasto. Co prawda ostatnio byly u nas na Wsi (czyt. Lent) jakies problemy z internetem, ale mam nadzieje, ze jak juz bede miec komputer to wszystko bedzie dzialac. No i wreszcie powrzucam tutaj troche fotek, bo tak to o czyms pisze i nie widac o czym ;]

Ach ! Wczoraj ugotowalam obiad i wszyscy baaaardzo chwalili (podobno szczerze, upewnialam sie kilkukrotnie :P). Talal (moj roommate z Londynu) zaproponowal, ze ja moge gotowac, a Varun (jego kolega, takze Londyn) bedzie zmywal. Sie nie dam ! :)

Czas na Wies wracac, troche poczytac i wieczorem na ognisko na drugi koniec miasta, gdzie mieszkaja nieliczni studenci Socratesa (sa tam akademiki glownie dla studentow holenderskich).

P.S. W piatek bylismy na zakupach w Niemczech, w miateczku Kleve! Byla akurat promocja Jaegermeister, zakupilam butelke 0,7 l za jedyne 7 euro. Plus dostalismy wszyscy torby z logo Jaeger'a i oczywiscie degustowalismy do woli :)

od lewej: ja, Anna, Steffi, Mariona, Bennet

Thursday, September 07, 2006

Poczuj sie jak w Polsce :)

No tak tak.
Czlowiek zrywa sie skoro swit na wyklad (a wczoraj pyszna Caipirhinie pilam), godzina 10:45, a tu nie ma nikogo w sali, oprocz zblakanej czworki studentow Erasmusa. Ania, ja i jakichs dwoch zaspanych Hiszpanow, z przekrwionymi oczkami, ktorzy pili wczoraj tez Caipirhinie (a moze nawet cos innego), a ktorych niebardzo mozna zrozumiec, bo wszyscy oni z Iberii to jakby wyksztalcili nowa odmiane angielskiego.

Koniec koncow - okazalo sie, ze nastapila zmiana planu. Ale musialabym swietnie wladac jezykiem holenderskim, zeby w gaszczu linkow i skomplikowanych odnogach strony Uniwersytetu Radboud odnalazla owy plan.

Zajecia nie zaczynaja sie dzisiaj. Zaczynaja sie za 8 tygodni.

Ide na lunch. Ale to chyba bardziej jak obiad jest.
Wiec ide jesc.

P.S. Pada deszcz. Czyli wracamy do codziennosci.

Wednesday, September 06, 2006

Piekna pogoda dzisiaj. Swieci slonce, jest ok. 25 stopni, wieje lekki wietrzyk, oczywiscie na razie nie pada i jest, powiedzialabym, znaczna szansa, ze nie bedzie padac do konca dnia.

No tylko co mi po tej pogodzie cudownej, jak do przeczytania na poniedzialek i wtorek mam ok. 100 stron po angielsku, jakiegos literacko - filozoficznego belkotu, ktory pewnie gdyby napisany byl po polsku, to niewiele by mi powiedzial. Dokonalam nastepujacego obliczenia: biorac pod uwage, ze jedna strone tekstu tlumaczyc i starac sie zrozumiec bede okolo jednego dnia, to powinnam przeczytac to w 100 dni. A mam tylko 5.

Zajecia tutaj nie maja na razie nic wspolnego z typowo znanym stereotypem rozbawionego studenta Erasmusa.
Czuje, ze czeka mnie niezla harowa.
Mam wielka nadzieje, ze to sie zmieni i bede mogla powiedziec, ze bycie erasmusem to bezstresowy czas w zyciu studenta.

Moje zajecia nie wygladaja tak: 60 osob nie znajacych angielskiego VS. wykladowca, ktory odklepie swoje i wyjdzie z auli.

Moje zajecia to 15 osob, w tym 2-3 z wymiany, no i oczywiscie to wykladowca slucha nas, a nie my jego.

A to wszystko dzieki mojemu koordynatorowi z UL, ktory polecil wziac przedmioty na poziomie Mastrer. No to teraz mam: seminaria po angielsku...

Tuesday, September 05, 2006

Monday 4th of Sept - week 36



Dzisiaj byl Wielki Dzien. Pewnie dlatego nie moglam spac juz od 6., a teraz prawie umieram na wszelkie mozliwe dolegliwosci spowodowane stresem. Zebym tylko nie zaczela uczeszczac do Coffie shop'ow...
Pierwsze zajecia mam za soba. To bedzie chyba najlepszy kurs jezyka angielskiego jaki moglam sobie wyobrazic. Nie tylko nie bardzo zrozumialam zagadnienia ekonomiczne, bo w koncu studiuje na co dzien w Polsce geografie, ale tempo i stopien trudnosci slow wypowiadanych prze prowadzaca wprawil mnie w wielkie oslupienie. Chyba czas zaczac powaznie wertowac slownik. I nosic go zawsze przy sobie. Jak chusteczke higieniczna, tylko troche wieksza. [ Ale za to rownie przydatna :) ]
Bardzo zadziwilo mnie rowniez, ze zdecydowana wiekszosc stanowia studenci holenderscy. Nie tylko zaskoczyl mnie stosunek ilosciowy, ktory na jednym z wykladow przyniosl wygrana 15:3 dla holendrow, ale takze fakt, ze dla tych mlodych ludzi nie ma znaczenia, w jakim jezyku beda odbywac sie zajecia. Z tego co wiem, w Polsce tylko wybrani i geniusze wybieraja studia w jezyku wykladowym angielskim.
Chyba nie zjem dzisiaj obiadu z wrazenia :
A jesc jest tu fajnie, bo stolowka zadzwia nie tylko dostepnym asortymentem ale i wielkoscia. No i tym, ze wszyscy jedza w tym samym czasie, bo po wykaldach konczacych sie o godzinie 12:30 jest 75 minut przerwy na lunch. No i jakze tanio. I jak fajnie jest byc studentem miedzynarowodym - wystarczy tylko powiedziec po angielsku, ze nie otrzymalo sie jeszcze legitymacji studenckiej i juz Pani Kasjerka nabija cene jedzonka ze znizka studencka ;]
Jak dobrze, ze istnieje irlandzki pub O'sheas. Bo wlasnie tam pojdziemy sie dzisiaj stadnie odstresowac. A i piwo tansze jest w poniedzialki, ze specjalna przywieszka do kluczy, ufundowana przez organizacje studencka ISN, ktora to zorganizowala wspomniany juz dwutygodniowy program "Orientation".
Na koniec odnotuje slowa vice-dziekana School of Management, zebym nie zapomniala: "Don't forget to keep the balance between studying and having social life and etertainments- this secod cannot be less important".

To wlasnie jest tryskjacy pozytywna energia Rob Verhofstad.


A to (od lewej): Ania, ja, Rafał. Jemy przepyszne Stroopcrombers.. czy jakos tak. W kazdym razi e pyszne sa to wafle z karmelem w srodku. Do tego kawa :)

Po wyczerpujacym dwutygodniowym "Orientation"


Za nami, Erasmusami, dwutygodniowy program zapoznawczo - orientacyjny "Orientation - Introduction". W moim komputerze ponad 300 zdjec utrwalajacych kazdy dzien maratonu po nieznanym terenie z nowopoznanymi ludzmi z calego niemalze swiata. (USA, Kanada, Australia, Hawaje, Aruba, Etiopia, Hiszpania, Francja, Niemcy, Slowenia, Slowacja, Wegry, Dania, Belgia, Norwegia, Szwecja, Szwajcaria, Finlandia, Szkocja, Anglia... i chyba skads jeszcze, czego pewnie nie pamietam)
W ciagu tych 14 dni zwiedzilismy Nijmegen, poznalismy dobre puby i restauracje, dowiedzielismy sie troche o historii miasta, spedzilismy przygodowy dzien w Amsterdmaie (gdzie w Red Light District ja i moj aparat - wylaczony i niesiony jedynie w rece - uleglismy oblaniu, na szczescie mala iloscia wody). Nauczylismy sie tanczyc salse, spiewalismy w klubie karaoke, przezylismy weekend na farmie bez kolder w przeokropnym zimnie, jedlismy BBQ i dzielilismy sie podstawowymi informacjami na temat samych siebie i naszych krajow. Nabylismy rowery, niektorzy przezyli juz pierwsze wypadki na sciezkach rowerowych, kradzieze i zguby kluczykow. Jedlismy typowe holenderskie dania u mentorow swoich grup i wzajemnie uczylismy sie podstawowych zwrotow w naszych jezykach.
Bylo niesamowicie meidzynarodowo, ciekawie i wesolo.
Niebawem na stronie umieszcze zdjecia, bowiem sam tekst nie oddaje w pelni calego programu Orientation.